NASZE SPRAWY
17 listopada 2005 r.
DZIENNIK ZACHODNI nr 267
Nawet jeśli wygra się walkę z tą chorobą, jej ślad pozostaje na całe życie.
C I E R P I Ą C E A N I O Ł Y
Patryk chciałby być rycerzem, bo rycerze są prawdziwi. Walczyłby mieczem i toporem i miałby taką piękną zbroję, jaką widział na pokazie bractwa rycerskiego w Ogrodzieńcu. Dzielny jak rycerz jest już teraz, bo ma dopiero cztery lata, a zmaga się z ciężką chorobą. Kiedy ktoś spojrzy na niego, gdy skacze po fotelu, robi karambole miniaturowymi ciężarówkami, nie podejrzewa nawet, z jak ciężką.
- Od grudnia 2003 roku przeszedł chemię, operację, przeszczep, radioterapię. Kiedy trafił do szpitala, miał w brzuszku guza o średnicy 13 centymetrów i neuroblastomię IV stopnia – mówi mama Patryka Sylwia. Jak inni rodzice prawie cały czas towarzyszy synkowi. – Ale był bardzo silny i szybko stanął na nogi, widać było, że terapia działa. Zakończyliśmy ją w styczniu tego roku.
Niestety, w sobotę znów nie mógł chodzić. Rodzice obawiają się, że to nawrót choroby…
CHCĘ DO DZIECI

Patryk najbardziej tęskni za 1,5 rocznym braciszkiem. W domu opiekował się nim, są ze sobą bardzo zżyci. Ale brakuje mu też innych dzieci. Tuż przed wykryciem choroby – jako dwulatek – poszedł pierwszy raz do przedszkola. Teraz musi unikać większych skupisk ludzi. W szpitalu trudno go jednak od nich odgonić – przytula i głaszcze po głowach inne dzieci, nawet te starsze z Oddziału Hematologii i Onkologii Szpitala Dziecięcego im. Edwarda Hankego w Chorzowie.
Na oddziale są 24 łóżka. W ciągu roku przewija się przez nie około 150 małych pacjentów z choroba nowotworową. Co roku przybywa dwudziestu nowych małych pacjentów. Leczenie trwa kilka lat. Udaje się uratować prawie 80 procent dzieci chorych na białaczkę nimfoblastyczną. Niestety, są i takie choroby, których prawdopodobieństwo wyleczenia spada do 20 procent.
Zdjęcie: Karina Trojok